- Napije się pani czegoś? - spytał Mark, zerkając na zegar. Poprowadził ją w kierunku bel siana, które służyły za ławki, i znalazł jej miejsce obok dwu postawnych pań.
- Och, tak! - Zauważyłem, że niektóre z panien piją lemoniadę. Jeśli pani chwilę tu poczeka, mógłbym ją przynieść. - Tak, z wielką chęcią, panie Baverstock. Wróci pan zaraz? - Oczywiście, będę z powrotem jak najszybciej - obiecał i zniknął w tłumie koło namiotu z piwem. Po kwadransie Arabella poczuła lekki niepokój. Siedzące obok niej kobiety już odeszły i wydało się jej, że jest Wystawiona na ostrzał ludzkich spojrzeń. Poza tym miała na sobie tylko cienką, perkalową sukienkę z krótkimi rękawami i zaczęła się trząść z zimna. Dzień był wprawdzie bardzo upalny, lecz teraz zerwał się od wschodu chłodny wiato Przypomniała sobie o pozostawionym w pobliżu płaszczu, ale gdzie go szukać? Rozejrzała się dokoła i z ulgą dostrzegła wciśnięte koło starego dębu zawiniątko. Rzuciwszy okiem na namiot z piwem, podbiegła do drzewa. Wprawdzie znalazła tam płaszcz, ale ubrania Marka już nie było. Nagle zdała sobie sprawę z całej kłopotliwości swojego położenia. Baverstock ją porzucił, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Co począć? Jest tu naturalnie wiele osób z wioski, które znała z widzenia, ale wzbraniała się przed zwróceniem się do nich o pomoc. Wiadomość rozniesie się lotem błyskawicy i prędzej czy później dowie się o tym ciotka Helena - tak jak zwykle bywało przy jej niefortunnych eskapadach. Tym razem z całego serca pragnęła tego umknąć. Lysander obiecał, że przyjedzie, ale gdzie on jest? Włożyła płaszcz i nasunęła na twarz kaptur. Nagle ujrzała brata. Stał w cieniu na skraju placu i rozmawiał z jakąś dziewczyną. Co więcej, obejmował ją ramieniem. Arabella wstała i podeszła w ich stronę. Już ona mu wygarnie, co o tym myśli! Miał opiekować się siostrą, a zamiast tego zadaje się z jakąś wiejską dziewką! W tej samej chwili dziewczyna odwróciła się i Arabella dostrzegła twarz i kos¬myk jasnych włosów. Podbiegła do nich, zapominając o całym świecie. - Clemency! - krzyknęła i objęła ją serdecznie. Teraz już wszystko będzie dobrze. Lysander zanotował w pamięci to imię, lecz powstrzymał się od komentarza. Clemency jakiś czas pocieszała i głaskała Arabellę, starając się jednocześnie opanować własne chaotyczne uczucia. Chociaż stała przy markizie tylko chwilę, do¬skonale zdawała sobie sprawę z jego fizycznej bliskości, a z drżenia jego głosu wywnioskowała, że to odczucie jest wzajemne. Arabella, która z przejęcia i zimna dostała czkawki, podniosła głowę z ramienia Clemency i poskarżyła się cicho: - Zostawił mnie przeszło piętnaście minut temu. Panno Stoneham, nie rozumiem, dlaczego pani się tu zjawiła? Lysander sięgnął do kieszeni i wręczył siostrze kartkę, teraz już całkiem pogniecioną. - Ależ ja tego nie napisałam! - wykrztusiła Arabella. Przyjrzała się dokładniej skreślonym słowom i dodała: - Chyba wiem, kto to zrobił. - Tak? - podchwycił Lysander. Spojrzał na Clemency, która przysłuchiwała się zaskoczona. - Panna Baverstock - rzekła szybko Arabella. - Proszę spojrzeć, panno Stoneham, nie pamięta pani? Miałyśmy tylko kilka kartek tej ładnej papeterii. Położyłam kilka w pokoju kuzynki Marii, resztę zaś w pokoju panny Baverstock. Clemency nic nie odpowiedziała. Z początku poczuła ulgę, lecz potem zadała sobie w duchu pytanie, czy markiz kocha pannę Baverstock i jak zniesie tę wiadomość? - Czy to prawda, panno Stoneham? - Tak, milordzie. - Cóż, nie podejrzewam kuzynki Marii o tak niecny postępek - zaśmiał się. - Ale też nie myślałem... - urwał, a potem wzrokiem przebiegł po tłumie i machnął ręką. Ku zdziwieniu Arabelli podszedł do nich Josh Baldock. Lysander popatrzył na niego. Jest trzeźwy, ocenił. - Jak tu przyjechałeś? - zapytał. - Kolaską. Ojciec mi pożyczył, milordzie. - Chcę, abyś odwiózł lady Arabellę do domu. Ale pamiętaj, nie podjeżdżaj pod dom, wysadź ją przy bramie, rozumiesz? - Tak jest, proszę pana. - Ależ, Zander... - Posłuchaj, Bello. Przyszła pora rozliczyć się z Mar¬kiem, a ty będziesz tylko nam przeszkadzać. Chcę mieć pewność, że bezpiecznie dotrzesz do domu. Wejdź przez kuchnię, drzwi są otwarte. Panna Stoneham i ja niedługo przyjedziemy. - Co... co zamierzacie zrobić? Pannie Stoneham nie stanie się chyba krzywda? - To nie panna Stoneham ucierpi - odparł z zawziętą miną Lysander. - Idź już, Bello, nie mamy zbyt wiele czasu. Josh, zabierz ją stąd. - Mam nadzieję, że rano dowiem się wszystkiego, pa¬miętajcie. - Oczywiście. Chodźmy, panno Stoneham. Mark wkroczył do wygodnego apartamentu w „Koronie” już dziesięć minut po tym, jak zostawił na placu Arabellę. Spodobał mu się wystrój - królujące pośrodku masywne łóżko z baldachimem i zdobiące sufit ciemne dębowe belki. Z przyjemnością zauważył też, że z okna widać wjazd do gospody, będzie więc miał ułatwioną obserwację. Już nie¬długo, pomyślał. Gospodyni, upewniwszy się, że niczego mu nie potrzeba, ukłoniła się sztywno i wyszła. Ten jegomość ma niecne plany, pomyślała. Gdyby mąż nie wspomniał, że markiz wie o wszystkim, powiedziałaby temu mężczyźnie, żeby poszukał sobie miejsca gdzie indziej. Ich zajazd zawsze był porządny. Gdy tylko kobieta wyszła, Mark otworzył okno i usiadł na parapecie. Lepiej być nie mogło, pomyślał. Z jadalni dobie¬gały hałasy, więc ewentualne krzyki z góry nie zostaną usłyszane. Zresztą kobiety zazwyczaj protestują dla zasady, mówią „nie” mając na myśli „tak”, i nie było wątpliwości, że po chwili dziewczyna ulegnie. Pozwolił sobie wybiec myślami naprzód i z uśmiechem wyobraził sobie ich spot¬kanie. W tym czasie Lysander i Clemency dotarli pod zajazd. Nie zajechali główną bramą, ale od razu udali się w stronę stajni. - Pokój znajduje się od frontu - szepnął markiz. - Wie pani, co robić? - Chyba tak... - To dobrze. I proszę się nie martwić, panno Stoneham. Jeśli tylko zachowa się pani tak, jak mówiłem, wszystko potoczy się gładko. Słowa markiza brzmiały nadzwyczaj kategorycznie i Cle¬mency nie miała odwagi dłużej protestować. Podeszła do bocznych drzwi, a markiz kiwnął na Barlowa. - Ten dżentelmen znajduje się na już na górze, jaśnie panie. Przyjechał dziesięć minut temu - wyjaśnił oberżysta, patrząc na Clemency, która stała w cieniu i starała się jak najbardziej zasłonić kapturem twarz. - Dobrze. I trzymaj język za zębami - rzekł Lysander. - Mam do wyrównania rachunki z panem Richmondem i nie chcę, żeby mi przeszkadzano. - Z całym szacunkiem, milordzie, ale nie chcę kłopotów z prawem. - Nie będziesz ich miał - odparł Lysander krótko. Kiwnął głową na oberżystę i Barlow, mrucząc coś pod nosem, odszedł. Mark siedział na parapecie i wyglądał przez otwarte okno, kiedy rozległo się niecierpliwe pukanie do drzwi i do pokoju weszła zdenerwowana Clemency. - Lady Arabella! - zawołała. - Gdzie jest lady Arabella? - Ach, panna Stoneham! - Mark wyszedł na środek pokoju. - Co za miła niespodzianka. - Arabella! Gdzie ona jest? - Pozwoli pani, że wezmę pani płaszcz. - Panie Baverstock! Przyjechałam tu w konkretnym celu, po pannę Arabellę. Zostawiła mi list... - Clemency brakowało już tchu. - Całą drogę prawie biegłam. - Nie mam pojęcia, gdzie jest pani podopieczna. Dodam też, że mało mnie to obchodzi. - Ale napisała, że ma się z panem tutaj spotkać! - krzyknęła Clemency i rozpaczliwie rozejrzała się po pokoju. Mark szybko podszedł do drzwi i zamknął je na klucz. - Co... co pan wyprawia? - Teraz to pani składa mi wizytę, panno Stoneham, i nie chcę, by nam przeszkadzano. Chodź, moja słodka, skończyły się gierki. - Gierki?... Mój panie! - Clemency zdała sobie nagle sprawę, że omawiać plan z markizem na dole to jedno, a przebywać z tym okropnym człowiekiem w zamkniętym pokoju to coś zupełnie innego. Jej serce zabiło gwałtownie i spojrzała na niego wielkimi, wypełnionymi strachem oczami. To niemożliwe, by markiz skazał ją na taki los. - Jakie gierki? - zdołała wykrztusić.