wścibski. Podejrzewał, że spotykała się z mężczyznami, których większym atutem były
mięśnie niż mózg i związki te trwały krótko. Nikt nie mógł zadać zbyt wielu pytań. Nikt nie mógł się za bardzo zbliżyć. Ochrona przed silnymi więziami stała się sposobem na życie. – Nie mogę oddać śledztwa – powiedziała nagle. – Bo obiecałaś to Shepowi? – Tak. – Zawahała się. – Jestem mu winna choćby tyle. – Ile dokładnie jesteś mu winna, Rainie? – Shep wierzył we mnie. Jest dobrym przyjacielem, chcę być wobec niego lojalna. Ale ja też mam swoje zasady, Quincy, i nie łamię ich. Wszyscy idziemy przez życie, dokonując różnych wyborów i wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za nasze czyny. Jeśli Danny zastrzelił te dziewczynki, musi ponieść karę. – Jesteś pewna? – Oczywiście, że tak! Zatajenie prawdy wcale nie wyszłoby mu na korzyść. Dlaczego nikt tego nie rozumie? Jedną z podstawowych ludzkich potrzeb jest wynagradzanie krzywd, żeby uwolnić się od poczucia winy. Nie karząc dzieci lub osłaniając je przed konsekwencjami ich własnych czynów, popełniamy błąd. Poczucie winy rodzi nienawiść do świata, do samego siebie, żądzę niszczenia. To ciemny punkt, o którym nie potrafisz zapomnieć, a on rośnie i rośnie... Przerwała. Oddychała ciężko ze wzrokiem wbitym w niebieską kwiecistą narzutę na łóżku i dłońmi zaciśniętymi w pięści. – Coraz gorsze koszmary, co? – zapytał cicho Quincy. – Tak. – Nie jesz. – Nie jestem w stanie. – Nie możesz sobie tego robić. Jesteś na to zbyt mądra. – Nic na to nie poradzę. – Po co tu dzisiaj przyszłaś, Rainie? Rzuciła mu zmęczone spojrzenie. – Myślę, że musimy pogadać. – No to mów. Ale powiedz coś nowego, Rainie, bo nie mam już cierpliwości do kłamstw. Przyniesiono chińskie jedzenie. Quincy podzielił swoją porcję, choć podejrzewał, że Rainie nie będzie chciała się poczęstować. Miał rację. Odsunęła biały pojemnik, skusiła się tylko na herbatę. Sam zaczął jeść. Też nie był specjalnie głodny, ale od dawna wiedział, że zaniedbywanie się podczas śledztwa, zwłaszcza podczas trudnego śledztwa, nikomu nie wychodzi na dobre. – Jutro po południu mamy pogrzeb Sally i Alice – powiedziała krótko Rainie. – Właśnie dzwonił burmistrz. Patolog zgodził się na wydanie ciał i rodziny nie chcą czekać. Wszyscy uważają, że najlepiej mieć to jak najszybciej za sobą. – To będzie ciężkie popołudnie. – Wiem. Wezwaliśmy posiłki z Cabot. Dodatkowe patrole w trakcie pogrzebu i potem. Wozy policyjne przed barami, no wiesz. – Atmosfera już teraz jest napięta, a po pewnej dawce alkoholu... – Quincy przerwał. Oboje wiedzieli, co może się wydarzyć. Młodzi ludzie, broń, sprawiedliwość, prawa obywatelskie. – Podwoimy straże wokół domu Shepa – powiedziała cicho Rainie. – Luke chce wziąć to na siebie. – A ty? – Nie mogę. Znowu by gadali. – George Walker nie jest z ciebie zadowolony. – Nie jest. Jak wiele osób w Bakersville. Miałam nadzieję... chciałabym mu powiedzieć, że Danny tego nie zrobił. Chciałabym zebrać tyle dowodów, żeby jeszcze przed pogrzebem móc spojrzeć George’owi Walkerowi w oczy i powiedzieć: „Ten chłopiec nie zamordował pańskiej córki. Zrobił to ktoś inny”. Jakby to miało dla ojca Sally jakieś znaczenie. – Nie jesteś już taka pewna co do Danny’ego, prawda? Na twarzy Rainie malowało się napięcie.