- Mówiłeś, że zaczniemy od stu.
- Tak, ale najpierw musimy coś wygrać. Wierz mi, już to wcześniej robiłem. - Pogładził ją po ręce, kiedy czekali, póki nie zwolni się jedno z siedmiu miejsc. - A więc to jest gra w dwadzieścia jeden? - mruknęła, wspinając się na palce, żeby coś dojrzeć ponad głowami ciżby. - Właśnie. Trzeba zdobyć łącznie dwadzieścia jeden punktów w jednym rozdaniu. Figury to dziesięć punktów, asy - jeden lub jedenaście. Krótko mówiąc, wygrana należy do tego, kto będzie miał szczęśliwszą rękę - albo gracz, albo rozdający karty. - Aha! - Zaczęła rozumieć. - Szybko! Tamten człowiek odchodzi! Idziemy! Czuła, jak bardzo jest podniecony, gdy siadł na miejscu zwolnionym przez gracza, który się wycofał. Mężczyzna, odchodząc, kiwał głową, co uznała za oznakę przegranej. Gdy podeszła bliżej i stanęła z tyłu, Alec wyjął pospiesznie sto gwinei. Położył je na zielonym welwecie, który pokrywał stół, a rozdający, zasuszony starszy pan, zgarnął je. Chwilę później przesunął w jego stronę kilka sztonów. - Czerwone mają wartość pięciu gwinei, białe - jednej - wyjaśnił jej szeptem. Patrzyła z coraz większym zaciekawieniem, jak Alec wymienia kordialne uśmiechy ze znajomymi graczami. - Dżentelmeni, czyńcie zakłady - wychrypiał wiekowy rozdający. Becky zauważyła, że na zielonym welwecie namalowano siedem białych krążków wielkości spodka, po jednym przed każdym graczem. Wewnątrz tych krążków każdy z nich umieszczał sztony. - Nie dotykaj tu niczego - szepnął jej Alec. - Gdy położę swoje sztony na tym krążku, nazywa się go skrzynką zakładów, nie wolno mi ich tknąć, dopóki toczy się gra. Nie dotykaj również kart. - Nie zrobię tego - obiecała pospiesznie. Alec umieścił dwa czerwone sztony w krążku. To był początkowy zakład o dziesięć gwinei. Kiedy wszyscy inni gracze ustalili swoje zakłady, staruszek rozdał im karty. Zaczął od miejsca po swojej lewej stronie, a potem obszedł cały stół. Wszystkie karty, które kładł, były odkryte. Alecowi dał trójkę. Becky zauważyła, że przed sobą rozdający położył ósemkę. - Czy kolejność gra tu jakąś rolę? - Nie. - Alec spojrzał niecierpliwie na rozdającego, który znów okrążał stół, kładąc przed każdym drugą kartę, także odkrytą. Alecowi dostała się po raz drugi trójka. - Czy to dobrze? - spytała szeptem Becky. - Może i tak - odparł, a potem skinął głową rozdającemu, gdy ten położył przed sobą drugą kartę, tym razem zakrytą. - Widzisz? Teraz nikt z nas nie wie, co on trzyma w ręce. Przedtem dostała mu się ósemka, ale teraz? W tym właśnie cały urok tej gry. - Urok? To szarpanie nerwów! - Nikt nie ma dwudziestu jeden punktów - mruknął. - Co się teraz stanie? - Po kolei weźmiemy udział w grze. Zobaczysz. Spojrzała ponad jego ramieniem na graczy po prawej, którzy kolejno zaczęli wchodzić do gry. Spocony mężczyzna po drugiej stronie stołu, którego szczeciniasty podbródek prosił się o brzytwę, odpowiedział jej chytrym łypnięciem oka. Uniósł ku niej płaską flaszkę i wypił jej zdrowie iście zabójczym haustem trunku. Alec posłał mu lodowate spojrzenie i posadził sobie Becky na kolanach. Gdy nadeszła jego kolej, położył kolejne dwa czerwone sztony na białym krążku i zastukał w blat palcem. Rozdający dał mu trzecią kartę. - Trójka! - wykrzyknęła Becky i zaraz zamilkła. Alec miał więc dziewięć punktów, a do wygranej trzeba było dwudziestu jeden. Jeszcze dwa czerwone sztony znalazły się na krążku. Alec poprosił o kolejną kartę. Tym razem była to piątka. Pięć i dziewięć - czternaście. Inni gracze wokół stołu wstrzymali dech na ten widok, lecz Alec bez śladu podniecenia zażądał piątej karty. Oby tylko okazała się nią siódemka! Mieli teraz w zakładzie trzydzieści gwinei. Rozdający dał Alecowi piątą i ostatnią kartę - szóstkę. Becky spojrzała na nią z przygnębieniem. A więc nie wygrali. Mieli tylko dwadzieścia punktów. Usłyszała jednak, jak