takiego urządzenia. Witaj, Rainie. Miło znów cię widzieć.
Wyciągnął rękę. Uścisnęła ją i przez chwilę nie puszczała. Luke pomyślał, że Rainie wygląda na zmęczoną. Miała zapadnięte policzki, jak zawsze wtedy, gdy za dużo pracowała. W pewien uderzający sposób była jednak piękną kobietą. Wydatne kości policzkowe, pełne wargi, łagodne szare oczy. Teraz była znacznie szczuplejsza. I ścięła piękne miedziane włosy, jakby nie wiedziała, że marzyła o nich większość mężczyzn w Bakersville. O tym, jakie są w dotyku. Jak wyglądaj ą rozsypane na poduszce... Marzenia ściętej głowy. Ale przyjemne, zwłaszcza w czasie szarych zim w stanie Oregon. - Do twarzy ci w mundurze szeryfa - powiedziała. - Jestem ogierem - odparł Luke, wypinając pierś. - Wszystkie miłe protestantki nadal ustawiają się do ciebie w kolejce w poszukiwaniu męża dla swoich córek? - zapytała z uśmiechem. - Niełatwo być bohaterem, ale cóż, ktoś musi... - Boże, jak ja tęsknię za tym miastem. - Tak, Rainie. A my za tobą. Weszli do restauracji. Carl Mitz miał przyjść dopiero za godzinę. Usiedli przy tym samym stoliku co zawsze i zamówili późny lunch. - Co u Chuckie'ego? - zapytała Rainie, zamawiając piątkowe danie specjalne: kotlet z kurczaka i ziemniaki z czosnkiem. Zjedzenie tego dania gwarantowało powiększenie talii o trzy centymetry, a jeśli nie, to właściciel restauracji zwracał pieniądze. - Cunningham się ustatkował - odparł Luke. - Ostatnio jest trochę bardziej pewny siebie. Poza tym minął już prawie miesiąc, odkąd nie czepił się kogoś, kto przejechał na czerwonym świetle. - Przestał napadać podatników? Niesłychane. A reszta miasta? - Pierwsza rocznica była trudna - powiedział spokojnie Luke. - Wciąż sporo paranoi i złej krwi. Przykro mi to mówić, ale chyba dobrze się stało, że Shep i Sandy wyprowadzili się stąd. Inaczej ludzie długo chyba by nie wytrzymali. - Co za wstyd. - Taka jest natura ludzka, Rainie. Wszyscy chcą w coś wierzyć i czasem kogoś trzeba obarczyć winą. - Mimo wszystko... - Jakoś sobie radzimy. To jedna z radości małych miasteczek. Nawet jeśli się zmieniamy, to się nie zmieniamy. A co u ciebie? Nie odpowiedziała od razu. Spodziewał się tego. Zawsze była skryta, nawet w czasach, kiedy on, ona i Shep - trzyosobowy oddział szeryfa - 170 vvystępowali przeciw reszcie świata. Właśnie ta cecha Rainie podobała się Luke'owi. Fakt, miewała humory. Fakt, miała trudny charakter. Ale dobrze wykonywała swoją robotę. W trudnych chwilach Luke cieszył się, że miał ją w swoim zespole. Posmutniał, a właściwie zezłościł się, kiedy rada miasta zażądała usunięcia jej ze stanowiska. Wydawało mu się, że Rainie będzie walczyła. Tymczasem, podobnie jak większość mieszkańców Bakersville, rozczarował się, poczuł się zaskoczony, a nawet skrzywdzony, kiedy poddała się bez walki. - Quincy ma kłopoty - powiedziała nagle. - Domyśliłem się. - Sprawa jest... trudna. Bardzo trudna. - Wypadek nie był wypadkiem? - Amandę zamordował ktoś, kto chciał się dobrać do Quincy'ego. Ale na tym się nie skończyło. Potem ten sam człowiek wykorzystał jej śmierć, żeby namierzyć byłą żonę Quincy'ego. Zaprzyjaźnił się z nią, romansował z nią, w końcu zabił. Dosłownie ją zaszlachtował. W niecałą dobę później porwał ojca Quincy'ego.