- Uznał, że powinnam wam coś powiedzieć - rzuciła oschle Kimberly.
- Przez chwilę patrzyła na ojca, a potem znowu wbiła wzrok w kubek z kawą. - Parę miesięcy temu zaczęły mnie dręczyć napady niepokoju. Często wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Dostawałam gęsiej skórki, z trudem oddychałam, włosy stawały mi dęba. Quincy zdecydowanym ruchem odstawił swój kubek, rozchlapując kawę po stole. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? - Wtedy myślałam, że to ma jakiś związek ze stresem. Bardzo przeżyłam śmierć Mandy, na dodatek asystentura... Nieważne. Najważniejsze, że mówię o tym teraz i że to nie działo się tylko w mojej głowie. Możliwe też, że nie miało związku ze stresem... - On cię obserwuje - powiedział stanowczo Quincy. - Jakiś mężczyzna śledził cię, a ty nawet mi o tym nie powiedziałaś! - Noszę przy sobie miotacz gazu. Zwracam uwagę na otaczających mnie ludzi. Nawiązuję kontakt wzrokowy. Tato, nie będziesz mógł zawsze prowadzić mnie za rękę... - Na tym polega moja praca! Kto jak kto, aleja powinienem umieć chronić swoją rodzinę! 159 - Żaden ojciec nie jest w stanie tego robić. Wszystkie dzieci dorośleją - Jestem zawodowcem...! - Jesteś człowiekiem, tak jak wielu innych ojców. - Powinnaś była mi powiedzieć! - Właśnie. Ja też jestem człowiekiem, tak jak wiele innych córek. - Niech to szlag! Mam tego po dziurki w nosie! - krzyknęła Rainie. - Dobrze, bo ja też! - odkrzyknęła Kimberly. - Dlatego schwytajmy tego sukinsyna, żebym mogła wrócić na uczelnię i obronić dyplom! Potem mogłabym iść do pracy w policji, zaniedbywać swoją rodzinę i cykl by się zamknął! Quincy zacisnął usta. Otworzył je i zamknął. I jeszcze raz. W końcu podniósł kubek z kawą i zaczął się wpatrywać w ociekające deszczem okno. - Wiecie co? - odezwała się Rainie. - Te rodzinne chwile są coraz bardziej wzruszające. - Możliwe, że mam ślad - powiedział Quincy pół godziny później. Zegar wskazywał drugą. Oczywiście, żadne z nich nie miało zamiaru spać. Pistolet Quincy'ego leżał na kuchennym stole, w zasięgu ręki. Zasłonili okna i przyciemnili światła. Burza wciąż szalała. Z kanału prognozowego dowiedzieli się, że do rana pogoda powinna się poprawić. Byli w tak ponurych nastrojach, że chyba nie wierzyli w tę poprawę. - Czego się dowiedziałeś? - spytała Quincy'ego. Kimberly nie patrzyła już ojcu w oczy. - Jeden z agentów, którzy pracują nad tą sprawą, mógłby chcieć się mścić. Albert Montgomery zajmował się sprawą Sancheza, ale ją schrzanił i biuro zleciło mi jej dokończenie. - Na czym polegała sprawa Sancheza? - zapytała Kimberly. - Piętnaście lat temu w Kalifornii Sanchez i jego kuzyn mordowali młode prostytutki. W sumie osiem. Niektóre zatrzymywali sobie na pewien czas. - Och! - zareagowała Kimberly. - Nagrania na taśmach. - Słuchałaś ich? Kimberly wzruszyła ramionami. - Mandy ich słuchała. Miała obsesję na punkcie twojej pracy. Kiedy byłeś poza domem... - Jezu Chryste! - Wynika z tego - wtrąciła się Rainie - że Montgomery pracuje nad