powiekszenie oka makijazem
kapusty i kocich szczyn. W głębi drzwi na zamknięte podwórko z wychodkiem i mikroskopijnym ogródkiem, którego nikt nie pielęgnuje, więc zarósł pokrzywami i łopianem. Konsjerż wraca, usztywniony nie tylko przez surdut i wykrochmaloną koszulę, którą 67/86 wciągnął na siebie, kiedy szukał zapasowego klucza do mieszkania w mansardzie. – Jeśli wróci, zagwiżdżesz to. Znasz? Kilka fałszywych taktów, ale portier i tak kiwa głową. – Zagadasz go, dopóki nie wyjdę. A potem zapomnisz o mnie. Aż do mojego powrotu. Bo ja tu wrócę, pamiętaj. Wyjmuje klucz z dłoni skulonego w ukłonie konsjerża. Cztery piętra skrzypienia schodów, drzwi bez dzwonka. Unosi pięść, jakby chciał zapukać. Zatrzymuje ją w pół gestu. Klucz ze zgrzytem obraca się w zamku. Za drzwiami mały przedpokój. Dwa kroki i kolejne drzwi. Jadalnia: stół, dwa krzesła, mosiężny zbiornik z kranikiem na niewielkiej szafce. Za nią w amfiladzie salon wyłożony ohydnym czarnym dywanem w brudnożółte 68/86 kwiaty. Nad kominkiem medalion z podobizną gospodarza. Nawet ten wyidealizowany wizerunek nie może ukryć śladów choroby, która powoli wyniszcza jego ciało. Jakby ktoś nożem wyostrzył rysy twarzy. Tylko oczy są wciąż te same – jak soczewki, które chciwie wciągają światło, by go już nigdy nie wypuścić. Jeszcze sypialnia. Na niezaścielonym łóżku leży arabski burnus, jedna z mniej szkodliwych pamiątek, jakie dandysi zwykli sobie przywozić z podróży na Wschód. Nad nim, rozciągnięta w złotych ramach, wisi makata. Obściskują się na niej dwaj starcy w kontuszach. Obok łóżka wodna fajka i szafeczka. Na niej lichtarz i mosiężna waza. Wewnątrz wciąż jeszcze ciepły popiół i mała, zakorkowana buteleczka z brązowego szkła. Bierze ją do ręki, otrzepuje z szarego pyłu. 69/86 Potrząsa, w półmroku próbuje ocenić zawartość. Od ostatniego razu zniknęła pewnie z połowa laudanum. Za szybko, stanowczo za szybko. Wkłada butelkę z powrotem do wazy. Zawraca do salonu, gdzie w lustrze nad stolikiem