dziennym – liczył, że znajdzie ślad po drodze ucieczki, którą kobieta sobie przygotowała.
Drabinę, sznur, trap. Niestety, zobaczył tylko ogromne słupy pokryte smarem i smołą. I nic więcej. W świetle dziennym zatoka Santa Monica wyglądała zupełnie inaczej. Poprzedniej nocy okolicę rozjaśniały światła z wesołego miasteczka, a mgła spowijała wszystko niesamowitym całunem, jednak była na tyle rzadka, że światła odbijały się w czarnej wodzie. Tego ranka molo wyglądało zupełnie inaczej. Owszem, wyczuwało się atmosferę lunaparku, ale nie było w niej poprzedniej grozy. Wesołe miasteczko rozbrzmiewało okrzykami podekscytowanych śmiałków. Na molo kłębili się spacerowicze, rowerzyści, biegacze, zakupowicze. Wędkarz na molo, turyści na plaży, dzieci nad wodą. Nic groźnego, złowieszczego. Prawie tak, jakby wyśnił cały koszmar. Dwukrotnie kontaktował się z ludźmi od kamery – był jakiś problem ze zlokalizowaniem filmu. – Daj nam jeszcze jeden dzień – poprosił technik. Bentz nie wiedział, czy chodzi o kwestię jurysdykcji czy uprawnień, ale wątpił, by kiedykolwiek zyskał do nich dostęp. Po raz ostatni spojrzał na ocean. Jakim cudem kobieta skacze i znika? Może Hayes mu na to odpowie. – Akurat – mruknął pod nosem. Wsiadł do rozgrzanego samochodu. Skręcił, docisnął pedał gazu, przejechał kilka świateł, zanim zatrzymało go żółte. Ruch był wyjątkowo mały; nikt go nie śledził, nigdzie nie widział Jennifer. W drodze zastanawiał się, czy Hayes chce pogadać o sprawie bliźniaczek Caldwell – może liczy, że Bentz zapamiętał coś, czego nie ma w aktach, i dzięki tej informacji ujmą mordercę, a przy okazji rozwiążą sprawę sióstr Springer. Pomyślał o zrozpaczonych rodzicach, o tym, przez co muszą przechodzić. Kilkakrotnie mało brakowało, a straciłby córkę. Nie zapomniał tamtych koszmarnych chwil, choć się z nimi uporał. A teraz O1ivia chce mieć dziecko. Nic dziwnego, nie obwiniał jej, jest od niego młodsza i jeszcze nie zaznała rodzicielstwa. Może... Jeśli przeżyje to, co się tutaj dzieje. Zjawił się w restauracji pięć minut przed ustalonym czasem, ale i Hayes już tam był, siedział przy stoliku przykrytym plastikowym obrusem. Poszczególne stoliki oddzielały parawany z podróbki bambusa. Powietrze pachniało jaśminem, herbatą, imbirem i curry, z kuchni dobiegał odgłos przestawianych naczyń i okrzyki wydawane w obcym języku. Hayes podniósł głowę znad czarki parującej herbaty. Nawet się nie uśmiechnął, skinął tylko głową, gdy Bentz siadał naprzeciwko niego i odłożył laskę na bok. Oprócz nich w restauracji była garstka klientów. Hayes spojrzał na laskę. – Dobrze się czujesz? Bentz wzruszył ramionami i z nieprzeniknioną miną obserwował kelnerkę, drobniutką Azjatkę z uśmiechem na twarzy i czarnymi włosami splecionymi w gruby warkocz. Przyniosła mu herbatę, wręczyła im karty dań. Hayes zamówił, nawet na nie nie patrząc. Wyczuwając jego napięcie, Bentz poprosił o to samo. Gdy kelnerka odeszła, Bentz spojrzał w oczy Hayesa i zrobiło mu się niedobrze. – Coś się stało. – Gdzie byłeś wczoraj wieczorem? – Co? Hayes nie odpowiedział, czekał. Zimne oczy patrzyły badawczo, dokoła ust pojawiły się zmarszczki. Wielkie dłonie obracały kruchą czarkę. – Byłem tu, w Los Angeles, w Culver City. W motelu. – O co chodzi, do cholery? – Ktoś może to potwierdzić? – Co? – Bentzowi coraz mniej podobała się ta rozmowa. Poczekał, aż młodziutki kelner postawi na ich stoliku miseczkę z sosem sojowym, i odpowiedział: – Nie wiem, wróciłem koło... Siódmej? Ósmej? Nie byłem na recepcji. – Urwał, spojrzał na, jak sądził, przyjaciela. – Co się stało? – Znasz Shane McIntyre, prawda? – To przyjaciółka Jennifer. Tak. Wiesz, że tak.